Najnowsze wpisy, strona 2


*****


09 marca 2023, 11:19

Spotkać się z człowiekiem który sprzedał świat

Chodził po przedmieściach

bohatego amerykańskiego miasteczka

próbował zapomnieć swoją niedolę

grał na gitarze dla zebranych przy ognisku

chciał przehandlować swoją duszę z diabłem

Ale melancholia go złapała i nie puściła

życie zapadło się w sobie

W dniu w którym podpalił stację benzynową

zobaczył purpurowy zachód słońca

i usłyszal dźwięki starej melodii

która zapowiedziala że sprzeda świat

*****


09 marca 2023, 11:17

Obawiają się mnie

na szczudłach chodzą

Lepkie cienie przy ścianach

Podsłuchują gdy gram w scrabble

Rzucę im kość życia

i pochwycą ją w zęby

Na trawie się pasę całymi dniami

i na nic nie zważam

choć zamknięta w gorsecie ukłonów

*****


09 marca 2023, 11:12

Słowa wdeptane w ziemię

słowa wyświechtane

Może on zdoła je ocalić

choć już nie żyje

Poranna mgła oblepia filtr z papierosa

A on śpi pod mostem

Nie nadążam za takim życiem

choć chciałabym

W głowie mi się odpierdala

Cyrki ze strzykawką i konfetti

Namaluję chore graffiti

na ścianie mauzoleum

Podumam z podwórkowym kundlem

Na nic spostrzegawczość

Tylko palce się powyłamują

Zatopię oczy w Twoich oczach

i odejdę w granatowy sen

*****


09 marca 2023, 10:15

Siedział nad czarnym spodkiem, zapatrzony w nieruchomą zupę. Matka przed chwilą ją nagotowała. Wiedział, że nie może odmówić matce zjedzenia zupy. To by źle się skończyło. Matka wpadłaby w szał albo, gorzej, w jeden ze swoich katatonicznych stanów. Zaczął więc chlipać łyżka za łyżką. Przewracał przy tym czarnymi oczami, patrząc na matkę.

- Pośpiesz się. Masz na siódmą do pracy.

- Tak, mamo.

- A choć pajduchy chleba nie zapomnij.

- Wykluczone, nie zapomnę.

Absurdalność jego życia coraz bardziej go ogarniała. Zsunął ręką okruchy ze stołu, zarzucił na ramię torbę i wyszedł z domu.

Matka została sama.

Zawsze miał wyrzuty sumienia, kiedy ją zostawiał, choć wiedział, że jest dorosły i musi pracować.

Był ciekaw, czy dom i matka w jego wnętrzu wyglądają tak samo, kiedy jego nie ma. Nigdy się tego nie dowie.

Po niebie płynęły ciemne zwały chmur, wiał przenikliwy wiatr. W oddali usłyszał dzwonek. To rower listonosza. „O nie” – pomyślał.

- Dzień dobry, R – powiedział chudy i pomarszczony, a jednak ciągle wykrzywiający twarz w uśmiechu listonosz. - „Do pracy?” - zapytał.

- Tak.

- Chmurno dzisiaj. Chyba będzie deszcz.

- Być może.

- W „Wiadomościach” wczoraj mówili, ze będzie – listonosz nie dawał za wygraną.

- Nie wiem, nie słuchałem.

R pomyślał: „Wieczorem muszę się pomodlić, aby być sobą, dotrzeć do swojej istoty”.

- Do widzenia – powiedział z ulgą i ruszył przed siebie. Listonosz zdziwiony został z tyłu. Po chwili zmienił się tylko w małą czarną kropkę.

R słyszał już masyw fabryki. Chrzęst kół zębatych i skrzypienie dźwigów dało się wyczuć już z pewnej odległości. Za chwilę fabryka wchłonie go, jej ciemna masa wessie jego ciało do środka, tak że staną się jednym.

W hali produkcyjnej, przy tępomłocie zastał swojego spoconego kolegę, K.

- Musimy dziś wyrobić normę.

- Jak to?

- Co, jak to? Dyrektor tam powiedział i tyle.

R pomyślał: „Co to ma do chmur na dworze? Co to ma do matki w domu”?

Założył chałat i zabrał się posłusznie do pracy. Po jakichś dziesięciu minutach jego umysł złączył się z maszyną, tak że nie było w nim już miejsca na nic innego. Jego myśli pracowały w rytm uderzeń młotków, dźwigienek i drążków, a każde uderzenie tworzyło rzeczywistość. Jak mógł się przedtem gniewać na świat dookoła? Przecież był on taki prosty.

 

*****


09 marca 2023, 10:04

Szedł sam. Osiedle całkiem nie opustoszało z ludzi, na placu zabaw wałęsało się paru rodziców z dziećmi. Zastanawiał się, czy on też kiedyś będzie jak ci rodzice, pełen zwyczajnych trosk, choć nieświadomie stąpający we mgle.

Niektóre dzieci marudziły, rzucały zabawkami i chciały uciec. Zmęczeni rodzice nie reagowali.

Przysiadł się na ławeczce do jednej babci w okularach. Obserwował ukradkiem jak kobieta obraca miarowo kłębek wełny, dziergając na drutach. Wydawała się zahipnotyzowana tą czynnością.

On sam nie miał celu, na którym mógłby się oprzeć. Kierowała nim pustka, pchając go siłą rozpędu jak wiatr dmuchający w żagle.

Próbował zrozumieć życie. Zrozumieć bacie robiącą na drutach i jej rozkapryszonego wnuczka wcierającego piasek we włosy w piaskownicy.

Czuł, że nie przynależy do tego świata. Że jego nerwowe tiki nie spodobałyby się bywalcom tego osiedla, gdyby poznali go bliżej. Jednak musiał przyznać, że czuł się z nim w jakiś sposób związany. Mieszkał tu już osiem lat. Otaczające go bloki z szarej płyty znał jak własne sznurówki albo własną szlafmycę.

W pewnym momencie zerwał się z ławki i zrzucił płaszcz. Pod spodem był nagi. Czuł jak wiatr prześlizguje się po jego odkrytym ciele. Wolność smakowała jak gorzka morska woda, jak cierpki owoc. Na wietrze ślizgali się dawni bogowie, którzy przyzywali go do siebie.

Nie zauważył nawet, że kobieta obok zaczęła krzyczeć, a rodzice w panice zabierać dzieci z placu zabaw.