Dróżnik
Zlewał się z szarością torów. Ledwo odróżniał się od bieli przydrożnych brzóz, kiedy była mgła. Naprawiał tory, kiedy przemokły albo kiedy wypadła śruba. Nie lubił swojej pracy, bo wolałby poić słonie.
Praca ta jednak go wciągała. Lubił chodzić po zabłoconych torach w deszczu, kiedy nie wiedział, dokąd idzie i tylko czekał na los.
Deszcz lał się strugami na jego włosy, skapywał mu z nosa i z brody. Nienawidził swoich sąsiadek. Nienawidził, kiedy codziennie rano mówiły mu „dzień dobry” i podlewały kwiatki w ogródku. Ale teraz szedł przez deszcz i nic go nie dotyczyło. Jutro kupi kwiaty Kornelii i oświadczy się jej.
Kiedyś przestawił tory, tak że pociąg zamiast do Pułtuska pojechał do Radzymina. Był z tego dumny. Ale teraz zaczął płakać w deszczu. Czuł, że marnuje swoje życie. Najchętniej zrobiłby coś, zrobiłby coś wielkiego, ale nie wiedział, co. Chciał kochać się z Kornelią, teraz i tutaj, lecz zabrakło mu odwagi, aby iść do niej do domu i zapukać. Chciał jakoś wyrwać się z matni ciągle powtarzającego się życia. Ale czy to w ogóle możliwe?
Kedyś pojechał na konferencję dróżników do dużego miasta. Wszyscy zgłaszali jakieś wnioski, wnosili poprawki, itd. Był jednym z niwielu, którzy siedzieli cicho. Czuł, że i tak nie przebije się przez tę gęstą mgłę utworzoną z głosów i gestów innych. Zawsze tak było. Niby miał wiele do powiedzenia, ale ogarniało go wrażenie, że jego słowa są niwelowane przez innych zanim jeszcze je wypowie.
Mieszkał sam. Ubolewał nad tym, ale z drugiej strony nie wyobrażał sobie jak mógłby dzielić dach z kimś innym. Dlatego ciężko było mu się przyzwyczaić do myśli, że za kilka miesięcy ma się ożenić z Kornelią.
Poznali się na wiejskim jarmarku. Obydwoje stali obok bawiącego się tłumu i tak zaczęli rozmowę. Dróżnik był zdziwiony, że poznał kogoś podobnego do siebie. Kornelia dziwiła się czasami, że nie przynosił jej róż jak inni chłopcy swoim dziewczętom, ale zamiast tego bratki, cmentarne kwiatki.
Często rozmawiali o przeszłości. O błędach, których nie dałó się już zmienić, o porażkach. Jej koleżanki pukały się w czoło: „on cię do grobu pociągnie za sobą”. Ale ona starała się na nie nie zwracać uwagi. To prawda, czuła się nieswojo, kiedy przebywała z Dróżnikiem, ale nigdy nie było nudno. Mówiąc szczerze, zawsze w czasie ich rozmów przenikał ją dreszcz, który szedł od szyi aż do dołu pleców.
Poszli kiedyś na zabawę połączoną z jarmarkiem. On kupił jej watę cukrową, zestrzelił dla niej dwa misie w odpustowej grze. Ale ona czuła, że naprawdę go tam nie ma, że myślami był gdzie indziej. Potem kochał się z nią gwałtownie i nieodpowiedzialnie, jakby chciał przebić się przez jej ciało i wyjść po drugiej stronie rzeczywistości.
Przedstawiła go swoim rodzicom. Było ciepło, drzewa szumiały, bzy pachniały, kiełbasy syczały na patykach rpzy ognisku w przydomowym ogrodzie. Rodzice byli wiosennki, letni, uśmiechnięci. On był jesienny, zimowy, pochmurny. Spytali, jakie ma plany. Powiedział, że nie wie, to się okaże z czasem. Rodziców to zdumiało. Byli tam też jej przyjaciele. Poklepywali go po koleżeńsku po plecach, mówili „Jak się masz?”, ale on stał pośród nich w swoim ciemnym garniturze jak czarna plama na tle letniego popołudnia.