Gajowy urodził się w gaju. Ale nie znał swego ojca, który był drwalem w przysiółku przedmistrzowskim. Wszyscy mu zazdrościli rodziciela, ale nikt nigdy nie pokazał tak naprawdę ani drwa ani siekiery-rąbajki.
Mieszkał w lesie, aż nauczył się dudania wszystkich dudków i świstania wszystkich świstaków. Tylko one go rozumiały. Śmiał się rubasznie do ludzi, klepiąc po nodze i nie piorąc skarpet, mając nadzieję, że towarzysko uratuje go znajomość ptasich treli. Gdy Pani Magister Inżynier zastukała obcasikami po śliskich płytkach chodnika, on chciał ją naśladować, zaklekotał piętami jak bocian a także wessał oddech gwałtownie niczym zapowietrzony tukan.
Rozbił kiedyś swoją menażkę, mając nadzieję, że wyrwie go to z niedoli rzeczywistości. Ale zostało mu tylko poproszenie najbliżej siedzących: „Czy Państwo możecie uprzejmie pomóc mi w naprawie menażki?” Akcja przebiegła sprawnie i naukowo. Wystarczyło kilka uśmiechów z dostatecznie rozciągniętymi wargami i odpowiedni kąt padania przemiłego oka.
Nadszedł czas EGZAMINU Z ŻYCIA. Trzeba było zrobić coś przełomowego. Spotkali się wszyscy w kwadratowym pokoju i wyjęli notatniki. Każdy szurał kartkami i chrząkał , a chrząk każdego z osobna i wszystkich naraz wypełniał pobielany pokoik i wyciskał się pocałunkiem na każdej ścianie (młłłłłłłłłłłaaa). Wszyscy podpisali niewidzialną umowę, zgodnie z którą przystawali na obecność ścian i nieprzenoszowalność rzutników i map. Tak było lepiej.
Gajowy jak zwykle wrócił do domu zakurzonym trabantem, przeszedł zakurzoną ni to ścieżką, ni to groblą ni to zasłaną myszami wstęgą pól. Po południu wyjrzał przez zbutwiałe okno na makietę wzgórz.