Archiwum czerwiec 2019, strona 12


Abnegacja szczątkowej samowoli
14 czerwca 2019, 16:37

Abnegacja szczątkowej samowoli. Rychły zmierzch strusiów i wampirów. Dlaczego pozwalają na samowolkę? Bo nie mają jaj. Nie mają podstawowego siermięża pozwalającego na ślub z pingwinem. Why oh why??? Asked the mahogany table.

 

It was standing just outsider the wall, waiting for the tabloids to kick in, to wrestle him alive from those shackles. I love my mum, he said. What he said I don’t know.

 

The tale told by the mahogany table.

Reusable and used up. Waiting for Godot and spreading her wings on the grey atmosphere.A supermassive black hole sucking up all that is alive: today, todaymorrow and everyday.

Stał wiec w przydrożnym barze, czekając na Godota. Kto mi pomoże? Kto pomoże mi powstać z pyłu, gdyż błagam o pomoc w imieniu wszystkich stolików. Stoliki świata przyklakotały, kłapiąc swymi drewnianymi, odrobaczonymi nogami. How do I recommend such an assembly? Through T.S? Through Melody Gardot? I have no idea whatsoever.

 

Dzieci, oto bajka będzie długa.

 

 

Aaaaaaśka
14 czerwca 2019, 16:35

- AAaaaaaaaaaaaśka!!!!!!!!

- kaaaaaaaaaaaaaaaaaśka!!!!

- Baaaaaaaaaaaaaaaaaaaśka!!!!!!!

- Goooooooooooooooooooośka!!!!!!!!!!!!

- Mmmmmmmmłłłłłłłłłłłłła.

- Mmmmmmmmmmmłłłłłłłłłłłłłłła

-Mmmmmmmmmmłłłłłłłłłłłłła

- Mmmmmmmmmmmmłłłłłłłłłłłla

- dziewczyny, nic się nie zmieniłyście,

- Tak samo piękne,jak kiedyś……..

- Ja właśnie wybieram się kupić suknię ślubną,…..

- Żartujesz???????

- Nie.

- jaki fason?

- Coś chce z koronką atłasową i szarą lamówką. Ale nigdzie takiego czegoś nie mają. Fuck!!!

- A ja lecę jutro na Marsa……….

- A Ty Aśka , ojej, ojej, Ty masz brzuszek!!!!!!! Rany, który to miesiąc???

- już dziewiąty…

- Masz już wyprawkę?

- Jutro lecę na Marsa….

- No pewnie, to była pierwsza rzecz, o jakiej pomyślałam.

- Ojej, a Ty znowu masz pierścionek…..Z brylantem!!!!!!!!

- Lecę………..

- Tak, to prawdziwy brylant. Specjalnie szukałam takiego, który świeciłby się jak psu jaja, tak, żeby wszystkie zobaczyły.

- Na Marsa…….

- No to mam nadzieję, że wszystkie zobaczymy się na Twoim ślubie!!! Kiedy to?

- Jutro………..

- Aha………….

- Lecęnamarsalecęnamarsalecęnamarsa.

- No nic, to na razie dziewczyny.Pa.

-Pa,

-Pa

-Pa.

A risky business
14 czerwca 2019, 16:34

Zdezelowany, zmęczony i zwiędły, taki był dziś Jan. Trzeba pisać, nie ma innej możliwości. Wszyscy mogą mnie zdeptać, zaleźć za skórę ,ale muszę pisać, do cholery.

W jego głowie lęgły się zdania niczym larwy, każda chcąca ujrzeć światło dzienne. Gdzieś tam, w czeluściach, królowa matka, obślizgła i niecierpliwa, tłoczyła swe krwawe życiodajne soki do ciał młodych.

 

Eeeeh, przerwać by tak. Alina dzwoniła przed godziną, powiedziała, że czeka na dole z watą cukrową (różową) i w liliowej sukience z koronkową lamówką. Ehhh, Alina to dziewczyna. Ona by mu nie pozwoliła sczeznąć przy klawiaturze maszyny. On aby ugłaskała i dala soku ze stumilowych jagód. Ten atrament tak strasznie ociera kartkę, a kartka jak to ona, szorstka. Czy ja o musze robić? Nie. Alina mnie odświeża, nawadnia, doda mi inspiracji, to jest pewne jak grochówka w maju.

 

Rozrzucił bruliony po całym mieszkaniu. Hurra, wolny, nareszcie. Będę pisarzem co się zowie. Z własnym życiem prywatnym i lodami w parku co niedziela. Z marmurowym piecem, przy którym my z Alina będziemy się na starość grzać. Wezmę jeszcze tylko kwiaty dla niej. Ona zrozumie, nie wstawi mi bury jak ci wszyscy wieszcze wiszący na ścianach mego pokoiku.

Brał stopnie schodów w dwususowych skokach. Aliny nie było u źródła schodów, ale zostawiła wizytówkę, nie kartkę zwykłą. „Spotkajmy się w „Kołysance”, będę z kimś”. Z kim? Oni zawsze spotykali się sami. A co tam, trzeba poznawać nowych ludzi, trzeba szumieć, wyszumieć się jak wierzba na wietrze.

 

Na dworze bryza jak zwykle świeża i dozgonnie prowadząca grzecznych przechodniów za rękę. O tam, widać róg kawiarni. „Są takie dni, takie dni, gdy biegnę do ciebie”- niepoprawnie zacytował Jan. Teraz jednak był Jankiem.

I oto Alina przy stoliku, z kimś. Ale co tam. Ale co to, zamówili tylko wodę ?Sodową?

Przywołał ją niezręcznym całusem. Nieznajomy schowany był w czarnej pelerynie i patrzył tępo w szklankę.

 

Janek, to mój brat, Anzelm” - zaprezentowała Alinka swą małą i delikatną rączką. ”Poznajcie się”. Nieznajomy (nie, to Anzelm, pamiętaj) zwrócił na Jana oczy, nieobecne i zaszklone.

 

Czy pan pije tę wodę, może ja wypiję,”- powiedział głupio Jan i zamilknął. Zresztą o czym tu było gadać .Nieznajomy trzymał słomkę w ustach i teraz ona była dla niego życiem, wiecznością.

 

Czy Pan mieszka w tym mieście?” Kurde, jak on beznadziejnie się czuł. Miał wrażenie, że (Anzelm) w ogóle go nie widzi, a jednak widzi go na wylot.

 

Cisza.

 

Alina, ja tam Twoje nowe pończochy”?

 

 

A znosiły się, znosiły. Ja jednak wolę gadać o cyrkulacji powietrza, o gromach ciskanych przez Zeusa, twego psa, o bacznym spojrzeniu motocyklisty w upal”.

 

Alina, co, gdzie, jak, gdzie my jesteśmy? Twój brat……..Twój Anzzzzzzzz…………eeelll….

 

Ktoś nic nie mówił, nie mówił i parzył go wzrokiem, wzrokiem sędziego…………………

 

Jan pędził do domu. Wziął w susach klatkę schodową po dwa, po trzy, po cztery stopnie.

 

Jest………….pokój jest…………………A gdzie biurko????/Może pośrodku, może pod kredensem, a tu przyczółek przyszłego pisarza. Będziemy tu razem, tak rozkwitniemy, Anzelmie.

 

Siedział do rana. Wyszło 800 stron poematu o tartaku. Potem poprawiał wszystkie przecinki, potem poprawiał wszystkie średniki, potem poprawiał……………….Swoje życie poprawiał. Tak, nigdy już nie wyjdzie z domu.