O świcie
14 czerwca 2019, 16:46
Chora, zmęczona i rzygająca światem. Chora na zbyt jasne światło, które przywitało ją rano na trawniku, gdy poszła wyprowadzić kota. Kot pobiegł, a jakże, nie symulując rozradowania., zniknął w złotym lesie zbóż tuż za drogą. Ona jednak miała dość. W gardle panowała susza podkuwana jakimś małym, ale upierdliwym kaktusem, który zagnieździł się prawie na samym dnie, tam, gdzie krtań. Należało się czymś zająć, ale czym? Była chwilowo (choć wiedziała od samego początku, że to nie będzie chwila) bez pracy. Póki co, utrzymywała ją siostra z mężem. Starała się jednak nie myśleć o tym za dużo. Wiedziała, że musi w końcu przeczytać tę książkę, którą zaczęła jakiś miesiąc temu. Jednak oczy, zmuszane od dłuższego czasu do bezcelowego wlepiania się w komputer, zaczynały się buntować. Zbyt dużo jadła. Czuła, jakby gałki oczne oblepiał jej cukier, jakby słodka maź usztywniała kręgosłup i nie pozwalała nic robić. Ogarnęła wzrokiem dom. Był zwyczajny: czerwony dach taki jak wiele innych czerwonych dachów w tej wsi, prostokącik białych cegieł na zielonym prostokąciku trawnika. Oni mieli cel, mieli córkę, którą wychowywali, mieli psa, mieli karty kredytowe, mieli też przywilej usłyszenia od czasu do czasu drgań powietrza prowokowanych przez struny głosowe sąsiadów. Ja nie mam nic, pomyślała. Najgorsze, że nie była pewna tego, że nie ma nic. Nikt nie potrafił tego raz na zawsze potwierdzić. Trzeba się czymś zająć…Może uszyć sztuczne futerko dla kota? Nieraz razem nad tym debatowali. Siadali zwykle o zmierzchu w salonie, on skulony na jej kolanie jak czarny kłębek, wokół zapach begonii, przycupniętych za telewizorem czerwonych gwiazdek. Od tarasu wpadało chłodne nocne powietrze. Szeptała mu do ucha o danych czasach, o czasach magii, gdy jadła pomidory pachnące słońcem, gdy wierzyła, że za rogiem domu czai się smukły kawaler, który kiedyś się jej oświadczy. Dzisiejszy poranek kładł się oczywistą, kamienną kreską na przeszłości, znalazła się oto na tym białym plastykowym krześle, w dali góry, z przodu dom, miła pani w średnim wieku, która już wie, o co w życiu chodzi, która już nie ma powodów do kruszenia kopii.
„Monika, chodź już na śniadanie!” - zawołała Renata z okna.
„Tak, Renia, już się zbieram”, - odepchnęła się łokciami od poręczy krzesełka, startując niczym zbutwiały żaglowiec do swego portu przeznaczenia. Zmięła w ręku starą gazetę, która wydała ciche westchnienie, przygotowując się na zmianę miejsca pobytu.
Dodaj komentarz